niedziela, 11 sierpnia 2013

Imagin 3

Siedziałam na fotelu, owinięta moim lubionym fioletowym,
wełnianym kocem z kubkiem ciepłego kakała w ręku. Można
by pomyśleć, że wyglądałam przez okno podziwiając
spadające - mimo wczesnej pory z czarnego już nieba, małe,
białe śnieżynki pokrywające wszystko w okół, nadając okolicy
magiczny wygląd. Tak to pewnie wyglądało z boku. Nic w
tym
dziwnego. Skąd przypadkowa osoba może wiedzieć co siedzi
mi w głowie? Skąd może wiedzieć, że nie wyglądam przez
okno, tylko skupiam wzrok na miejscu pod parapetem, myśląc
o tym, że tam powinna stać choinka? No właśnie, nie może.
A dlaczego? Bo i tak jej tu nie ma. Nie ma tu nikogo. Jestem
sama. Całkowicie sama. W Święta. Nic dodać, nic ująć.
Jeszcze rok temu cieszyłabym się, że jest Wigilia. Ale dziś...
Z czego się tu cieszyć? Wprowadziłam się do Kanady
niedawno, bez rodziców. Na ogół ten fakt mnie cieszył, ale w
czasie świąt - kiedy cała rodzina powinna być razem -
zaczynałam za nimi tęsknić. W tym roku nie kupiłam nikomu
prezentu. Nikt też nie kupił prezentu mi. I tak nie miałabym
go gdzie położyć, przecież nie mam nawet choinki. Studia są
za drogie, żebym wydawała pieniądze na takie bzdety - a
jednak, chciałabym to robić.
Wszystkie te myśli wcale nie sprawiły, że poczułam się lepiej.
Przyniosły wręcz odwrotny skutek. Poczułam się jeszcze
bardziej przybita i samotna niż przed chwilą. Wszyscy moi
znajomi spędzali ten czas z bliskimi, a ja siedziałam sama na
cholernie niewygodnym fotelu, który był tu już, gdy się
wprowadziłam i wpatrywałam się tępo w pusty już kubek po
herbacie.
Pomyślałam, ze poczułabym się lepiej wśród ludzi.
Potrzebowałam towarzystwa - jakiegokolwiek. Nie było
jeszcze tak późno. Może ktoś robi ostatnie świąteczne zakupy
- zabrakło mu mąki, albo zapomniał kupić prezent? Taką
miałam nadzieję. Ta cisza w moim domu zaczęła mnie
przytłaczać.
Odstawiłam kubek na stół i rzuciłam koc na fotel. Szurając
po podłodze ciepłymi skarpetami dostałam się na przedpokój,
gdzie stała wielka, drewniana szafa, służąca mi za
przechowalnię wszystkich ubrań, jakie nie mieściły mi się do
szuflad w komodzie. Stając na palcach, by dosięgnąć
wieszaków, wyjęłam z niej moje ulubione, czarne rurki i stary,
wełniany sweter, który kupiłam jakieś cztery lata temu, lecz
sentyment nie pozwalał mi go wyrzucić.
Założyłam na siebie wybrane ubrania oraz beżowy płaszcz,
biały komin i rękawiczki do kompletu. Gotowa do wyjścia,
zapięłam do końca suwak brązowych kozaków i wyszłam z
mieszkania. Przekręcając klucz w zamku zastanawiałam się
co ja właściwie robię. Czyżbym wychodziła na dwór, mimo
dziesięcio stopniowego mrozu, bo czuję się cholernie
samotna? Wersja, że idę na spacer bardziej przypadła mi do
gustu.
Lodowaty powiew wiatru, musnął moje policzki i rozwiał
długie, kasztanowe włosy we wszystkie strony, gdy
otworzyłam drzwi klatki. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam
czapki. Stałam chwilę zastanawiając się, gdzie właściwie idę,
lecz po dwóch minutach poddałam się i zaczęłam iść przed
siebie.
Wszystkie kamienice i sklepy odziane były świątecznymi
ozdobami. Poczułam się dziwnie, miałam ochotę
zwymiotować. To co przed chwilą sprawiało, że byłam
niepocieszona, teraz napawało mnie gniewem. Dlaczego
wszyscy mogą siedzieć w swoim ślicznych, przytulnych
domach, wpieprzać Wigilijną kolację i cieszyć się swoim
towarzystwem, a ja nie? To niesprawiedliwe. Byłam wściekła.
Kątem oka dostrzegłam faceta w przebraniu Świętego
Mikołaja i dwie sporo niższe od niego kobiety przebrane za
elfy. Wrzeszczeli coś w stylu "Christmas time, Christmas
time". Tego było już za wiele. Zebrałam trochę śniegu z
maski stojącego obok mnie samochodu i uformowałam kilka
śnieżek. Podeszłam bliżej przebierańców i rzucając śnieżne
kule, jedna po drugiej, w ich stronę dokończyłam wierszyk
słowami:
-Christmas time, I hope you all will die. -Dziadek i jego dwie
zdziry nie kryły oburzenia, ale mnie nie specjalnie to obeszło.
Nagle poczułam, że coś uderzyło mnie w plecy. Gdy
odwróciłam się, by sprawdzić co to było, w odległości około
czterech metrów dostrzegłam średniego wzrostu chłopaka,
trzymającego z dłoni śnieżną kulę. Gdy zauważył, że mu się
przyglądam, podszedł bliżej.
-A to za co? - Spytałam.
-Nie ładnie, nie ładnie... - Powiedział, ignorując moje pytanie,
jednocześnie, teatralnie kręcąc głową.
-A kim ty jesteś, żeby to oceniać? - Odparłam cynicznie,
unosząc jedną brew do góry.
-Mam na imię Justin. - Odpowiedział, a ja zachodziłam w
głowę, kto odpowiada w ten sposób na takie pytania.
-Ja [T.I], ale to niczego nie zmienia. Nie znasz mnie. -
Rzuciłam, odwracając się na pięcie.
-Cóż, [T.I], mi się wydaje, że znam. Ty chyba też zostałaś na
Święta sama... - Słowa te sprawiły, że na chwilę
przystanąwszy w miejscu, odwróciłam się ostrożnie.
-Jak to "też"? - Spytałam, bo to, że mieszka daleko od
rodziny, wydało się oczywiste, ale jakoś nie umiałam
wyobrazić sobie, że nie ma dziewczyny. Chłopak, mniej więcej
w moim wieku, całkiem przystojny, ubrany w ciuchy z
najlepszych butików - dziwne, że nie odpędza się od
dziewczyn kijem.
- Ja spóźniłem się na ostatni lot do mojego miasta,
natomiast ulice są tak zaśnieżone, że nie sposób tam
dojechać. I skończyło się tak, że zamiast otwierać prezenty,
spaceruję sam po ulicy i zwierzam się nieznajomej
dziewczynie, grożącej śmiercią Świętemu Mikołajowi. -
Odpowiedział jakby była to najoczywistsza rzecz pod
Słońcem.
-Ze mną jest mniej więcej tak samo. - Odparłam krótko, nie
mając nic więcej do powiedzenia.
-W takim razie spędźmy te święta razem. - Nie ukrywam, że
ta propozycja mnie zszokowała.
-Przecież sam powiedziałeś - nawet się nie znamy.
-W takim razie czas najwyższy się poznać. - Powiedział,
posyłając mi promienny uśmiech. Sama nie wiem, kiedy go
odwzajemniłam.
Gdy poprawiał szalik w granatowo-zielone paski, mogłam
dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. To, że był przystojny
zauważyłam już wcześniej, ale teraz wydał mi się jakiś taki
znajomy. Jakbym go już gdzieś kiedyś widziała.
-A czy my przypadkiem już się nie znamy? Skądś cię kojarzę.
- Rzuciłam.
-Ja cię nie znam, ale bardzo możliwe, że ty znasz mnie.
Nazywam się Justin Bieber może znasz. - To by wyjaśniało
jego strój i nienaganna fryzurę. - Ale nie mówmy teraz o tym,
to nie jest ważne. - Dodał szybko.
-Dobrze. Ja nazywam się [T.I] [T.N], nie śpiewam na
koncertach , ale za to pod prysznicem. Mam zadatki na
wielką karierę. - Powiedziałam po czym obydwoje
wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Młoda damo! Ty w beżowym płaszczu! - Usłyszeliśmy niski,
męski głos. Najwidoczniej Mikołaj trochę się wściekł. Zmierzał
w naszą stronę, parząc na mnie z ukosa.
-Uciekaj! - Krzyknęłam do Justina, łapiąc go za rękę.
Biegliśmy tak kilka przecznic, aż zabrakło nam tchu.
Uwolniłam jego dłoń i odgarnęłam włosy z twarzy. On
oczywiście nie musiał tego robić - wyglądał idealnie.
-Widziałaś jego minę? Wyglądał jakby chciał się zabić. -
Zaśmiał się Justin.
-W tym roku mogę liczyć tylko na rózgę. - Odparłam.
Spacerowaliśmy po białych ulicach rozmawiając na wszystkie
możliwe tematy. Przychodziło nam to bardzo łatwo, Louis
okazał się być bardzo towarzyski i zabawny. Po co drugim
wypowiedzianym przez niego zdaniu śmiałam się tak bardzo,
że zaczął mnie boleć brzuch.
Nawet nie zauważyliśmy kiedy ulice zupełnie opustoszały, a
większość latarni została wyłączona. Nim się spostrzegliśmy
dochodziła już dziewiąta. Najwidoczniej w miłym
towarzystwie czas płynie szybciej.
-Chyba muszę już wracać. Zaprosiłabym cię do siebie, ale nie
mam nawet dwóch foteli, a moja lodówka świeci pustkami. -
Powiedziałam smutnym głosem.
-Nie szkodzi. I tak mam zamiar odprowadzić cię pod same
drzwi. - Odpowiedział, obdarzywszy mnie czułym uśmiechem.
Gdy dotarliśmy do mojej kamienicy, zanim wyjęłam klucze z
kieszeni odwróciłam się twarzą do Louisa i patrząc mu w
oczy powiedziałam:
-Dziękuję.
-Nie pozwoliłbym ci wracać samej po ciemku, bo wiesz to
jest taka sobie dzielnica i... - Zaczął mówić, ale ja mu
przerwałam.
-Nie tylko za odprowadzenie. Za pokazanie mi, że Święta bez
rodziny to nie koniec świata, za dotrzymanie mi towarzystwa
i w ogóle za wszystko.
-Ja również dziękuję. - Odpowiedział, a po jego minie,
widziałam, że moje słowa sprawiły, mu przyjemność. - To
widzimy się jutro u mnie. - Dodał nagle.
-Jak to u ciebie? - Zdziwiłam się.
-Jutro jest Boże Narodzenie. Nie pozwolę ci spędzić tego
czasu samej. Poza tym mi też przyda się towarzystwo. -
Odparł z promiennym uśmiechem na ustach.
-Czemu nie... - Odpowiedziałam niepewnie.
-Przyjdę po ciebie o drugiej. Bądź gotowa.
-Jasne, dziękuję za zaproszenie. - Odparłam.
Pożegnaliśmy się i każde poszło w swoją stronę. W czasie,
gdy ja próbowałam otworzyć drzwi wejściowe, Justin nagle
zatrzymał się w pół kroku, odwrócił w moją stronę i podszedł
bliżej.
-Prawie bym zapomniał. - Powiedział coraz bardziej
zmniejszając odległość między naszymi ustami, aż w końcu
złączył nasze wargi w słodkim pocałunku. Trwaliśmy tak
przez chwilę, aż w końcu się od siebie odsunęliśmy. Na mojej
twarzy na pewno wyczytać można było zawód.
-Do zobaczenia, [T.I]. - Powiedział Justin po czym zniknął w
otchłani nocy, a jedynym dowodem na to, że tu był, były
odciski jego stóp na śniegu.
Mimo niezbyt udanego początku, to chyba będą najlepsze
święta w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz