heeeeej
słuchajcie jeśli macie do mnie pytanie to zadajcie je na ask.fm/Paaullaxd
odpowiadam na WSZYSTKIE
a po za tym jeśli ty lajkujesz mi ja lajkuje tobie :)
a i jeszcze jedna sprawa
wczoraj gadałam z rodzicami i oni mi powiedzieli że będę mogła pojechać na koncert Justina <333 !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
środa, 14 sierpnia 2013
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
hej tu Paula!
eh
jest do Was sprawa i to dość ważna!
http://www.mtv.co.uk/hottest beliebers głosujcie mamy drugie miejsce!
niestety musicie sobie ustawić że jesteście z Ukrainy bo jest to konkurs tylko dla Ukrainy :)
licze na Was!
przecież to zajmie dosłownie minutkę!
ja głosuje cały czas ale Directioners klikają cały czas i wygrywają :(
A ja sama rady nie dam !!
eh
jest do Was sprawa i to dość ważna!
http://www.mtv.co.uk/hottest beliebers głosujcie mamy drugie miejsce!
niestety musicie sobie ustawić że jesteście z Ukrainy bo jest to konkurs tylko dla Ukrainy :)
licze na Was!
przecież to zajmie dosłownie minutkę!
ja głosuje cały czas ale Directioners klikają cały czas i wygrywają :(
A ja sama rady nie dam !!
niedziela, 11 sierpnia 2013
Imagin 3
Siedziałam na fotelu, owinięta moim lubionym fioletowym,
wełnianym kocem z kubkiem ciepłego kakała w ręku. Można
by pomyśleć, że wyglądałam przez okno podziwiając
spadające - mimo wczesnej pory z czarnego już nieba, małe,
białe śnieżynki pokrywające wszystko w okół, nadając okolicy
magiczny wygląd. Tak to pewnie wyglądało z boku. Nic w
tym
dziwnego. Skąd przypadkowa osoba może wiedzieć co siedzi
mi w głowie? Skąd może wiedzieć, że nie wyglądam przez
okno, tylko skupiam wzrok na miejscu pod parapetem, myśląc
o tym, że tam powinna stać choinka? No właśnie, nie może.
A dlaczego? Bo i tak jej tu nie ma. Nie ma tu nikogo. Jestem
sama. Całkowicie sama. W Święta. Nic dodać, nic ująć.
Jeszcze rok temu cieszyłabym się, że jest Wigilia. Ale dziś...
Z czego się tu cieszyć? Wprowadziłam się do Kanady
niedawno, bez rodziców. Na ogół ten fakt mnie cieszył, ale w
czasie świąt - kiedy cała rodzina powinna być razem -
zaczynałam za nimi tęsknić. W tym roku nie kupiłam nikomu
prezentu. Nikt też nie kupił prezentu mi. I tak nie miałabym
go gdzie położyć, przecież nie mam nawet choinki. Studia są
za drogie, żebym wydawała pieniądze na takie bzdety - a
jednak, chciałabym to robić.
Wszystkie te myśli wcale nie sprawiły, że poczułam się lepiej.
Przyniosły wręcz odwrotny skutek. Poczułam się jeszcze
bardziej przybita i samotna niż przed chwilą. Wszyscy moi
znajomi spędzali ten czas z bliskimi, a ja siedziałam sama na
cholernie niewygodnym fotelu, który był tu już, gdy się
wprowadziłam i wpatrywałam się tępo w pusty już kubek po
herbacie.
Pomyślałam, ze poczułabym się lepiej wśród ludzi.
Potrzebowałam towarzystwa - jakiegokolwiek. Nie było
jeszcze tak późno. Może ktoś robi ostatnie świąteczne zakupy
- zabrakło mu mąki, albo zapomniał kupić prezent? Taką
miałam nadzieję. Ta cisza w moim domu zaczęła mnie
przytłaczać.
Odstawiłam kubek na stół i rzuciłam koc na fotel. Szurając
po podłodze ciepłymi skarpetami dostałam się na przedpokój,
gdzie stała wielka, drewniana szafa, służąca mi za
przechowalnię wszystkich ubrań, jakie nie mieściły mi się do
szuflad w komodzie. Stając na palcach, by dosięgnąć
wieszaków, wyjęłam z niej moje ulubione, czarne rurki i stary,
wełniany sweter, który kupiłam jakieś cztery lata temu, lecz
sentyment nie pozwalał mi go wyrzucić.
Założyłam na siebie wybrane ubrania oraz beżowy płaszcz,
biały komin i rękawiczki do kompletu. Gotowa do wyjścia,
zapięłam do końca suwak brązowych kozaków i wyszłam z
mieszkania. Przekręcając klucz w zamku zastanawiałam się
co ja właściwie robię. Czyżbym wychodziła na dwór, mimo
dziesięcio stopniowego mrozu, bo czuję się cholernie
samotna? Wersja, że idę na spacer bardziej przypadła mi do
gustu.
Lodowaty powiew wiatru, musnął moje policzki i rozwiał
długie, kasztanowe włosy we wszystkie strony, gdy
otworzyłam drzwi klatki. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam
czapki. Stałam chwilę zastanawiając się, gdzie właściwie idę,
lecz po dwóch minutach poddałam się i zaczęłam iść przed
siebie.
Wszystkie kamienice i sklepy odziane były świątecznymi
ozdobami. Poczułam się dziwnie, miałam ochotę
zwymiotować. To co przed chwilą sprawiało, że byłam
niepocieszona, teraz napawało mnie gniewem. Dlaczego
wszyscy mogą siedzieć w swoim ślicznych, przytulnych
domach, wpieprzać Wigilijną kolację i cieszyć się swoim
towarzystwem, a ja nie? To niesprawiedliwe. Byłam wściekła.
Kątem oka dostrzegłam faceta w przebraniu Świętego
Mikołaja i dwie sporo niższe od niego kobiety przebrane za
elfy. Wrzeszczeli coś w stylu "Christmas time, Christmas
time". Tego było już za wiele. Zebrałam trochę śniegu z
maski stojącego obok mnie samochodu i uformowałam kilka
śnieżek. Podeszłam bliżej przebierańców i rzucając śnieżne
kule, jedna po drugiej, w ich stronę dokończyłam wierszyk
słowami:
-Christmas time, I hope you all will die. -Dziadek i jego dwie
zdziry nie kryły oburzenia, ale mnie nie specjalnie to obeszło.
Nagle poczułam, że coś uderzyło mnie w plecy. Gdy
odwróciłam się, by sprawdzić co to było, w odległości około
czterech metrów dostrzegłam średniego wzrostu chłopaka,
trzymającego z dłoni śnieżną kulę. Gdy zauważył, że mu się
przyglądam, podszedł bliżej.
-A to za co? - Spytałam.
-Nie ładnie, nie ładnie... - Powiedział, ignorując moje pytanie,
jednocześnie, teatralnie kręcąc głową.
-A kim ty jesteś, żeby to oceniać? - Odparłam cynicznie,
unosząc jedną brew do góry.
-Mam na imię Justin. - Odpowiedział, a ja zachodziłam w
głowę, kto odpowiada w ten sposób na takie pytania.
-Ja [T.I], ale to niczego nie zmienia. Nie znasz mnie. -
Rzuciłam, odwracając się na pięcie.
-Cóż, [T.I], mi się wydaje, że znam. Ty chyba też zostałaś na
Święta sama... - Słowa te sprawiły, że na chwilę
przystanąwszy w miejscu, odwróciłam się ostrożnie.
-Jak to "też"? - Spytałam, bo to, że mieszka daleko od
rodziny, wydało się oczywiste, ale jakoś nie umiałam
wyobrazić sobie, że nie ma dziewczyny. Chłopak, mniej więcej
w moim wieku, całkiem przystojny, ubrany w ciuchy z
najlepszych butików - dziwne, że nie odpędza się od
dziewczyn kijem.
- Ja spóźniłem się na ostatni lot do mojego miasta,
natomiast ulice są tak zaśnieżone, że nie sposób tam
dojechać. I skończyło się tak, że zamiast otwierać prezenty,
spaceruję sam po ulicy i zwierzam się nieznajomej
dziewczynie, grożącej śmiercią Świętemu Mikołajowi. -
Odpowiedział jakby była to najoczywistsza rzecz pod
Słońcem.
-Ze mną jest mniej więcej tak samo. - Odparłam krótko, nie
mając nic więcej do powiedzenia.
-W takim razie spędźmy te święta razem. - Nie ukrywam, że
ta propozycja mnie zszokowała.
-Przecież sam powiedziałeś - nawet się nie znamy.
-W takim razie czas najwyższy się poznać. - Powiedział,
posyłając mi promienny uśmiech. Sama nie wiem, kiedy go
odwzajemniłam.
Gdy poprawiał szalik w granatowo-zielone paski, mogłam
dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. To, że był przystojny
zauważyłam już wcześniej, ale teraz wydał mi się jakiś taki
znajomy. Jakbym go już gdzieś kiedyś widziała.
-A czy my przypadkiem już się nie znamy? Skądś cię kojarzę.
- Rzuciłam.
-Ja cię nie znam, ale bardzo możliwe, że ty znasz mnie.
Nazywam się Justin Bieber może znasz. - To by wyjaśniało
jego strój i nienaganna fryzurę. - Ale nie mówmy teraz o tym,
to nie jest ważne. - Dodał szybko.
-Dobrze. Ja nazywam się [T.I] [T.N], nie śpiewam na
koncertach , ale za to pod prysznicem. Mam zadatki na
wielką karierę. - Powiedziałam po czym obydwoje
wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Młoda damo! Ty w beżowym płaszczu! - Usłyszeliśmy niski,
męski głos. Najwidoczniej Mikołaj trochę się wściekł. Zmierzał
w naszą stronę, parząc na mnie z ukosa.
-Uciekaj! - Krzyknęłam do Justina, łapiąc go za rękę.
Biegliśmy tak kilka przecznic, aż zabrakło nam tchu.
Uwolniłam jego dłoń i odgarnęłam włosy z twarzy. On
oczywiście nie musiał tego robić - wyglądał idealnie.
-Widziałaś jego minę? Wyglądał jakby chciał się zabić. -
Zaśmiał się Justin.
-W tym roku mogę liczyć tylko na rózgę. - Odparłam.
Spacerowaliśmy po białych ulicach rozmawiając na wszystkie
możliwe tematy. Przychodziło nam to bardzo łatwo, Louis
okazał się być bardzo towarzyski i zabawny. Po co drugim
wypowiedzianym przez niego zdaniu śmiałam się tak bardzo,
że zaczął mnie boleć brzuch.
Nawet nie zauważyliśmy kiedy ulice zupełnie opustoszały, a
większość latarni została wyłączona. Nim się spostrzegliśmy
dochodziła już dziewiąta. Najwidoczniej w miłym
towarzystwie czas płynie szybciej.
-Chyba muszę już wracać. Zaprosiłabym cię do siebie, ale nie
mam nawet dwóch foteli, a moja lodówka świeci pustkami. -
Powiedziałam smutnym głosem.
-Nie szkodzi. I tak mam zamiar odprowadzić cię pod same
drzwi. - Odpowiedział, obdarzywszy mnie czułym uśmiechem.
Gdy dotarliśmy do mojej kamienicy, zanim wyjęłam klucze z
kieszeni odwróciłam się twarzą do Louisa i patrząc mu w
oczy powiedziałam:
-Dziękuję.
-Nie pozwoliłbym ci wracać samej po ciemku, bo wiesz to
jest taka sobie dzielnica i... - Zaczął mówić, ale ja mu
przerwałam.
-Nie tylko za odprowadzenie. Za pokazanie mi, że Święta bez
rodziny to nie koniec świata, za dotrzymanie mi towarzystwa
i w ogóle za wszystko.
-Ja również dziękuję. - Odpowiedział, a po jego minie,
widziałam, że moje słowa sprawiły, mu przyjemność. - To
widzimy się jutro u mnie. - Dodał nagle.
-Jak to u ciebie? - Zdziwiłam się.
-Jutro jest Boże Narodzenie. Nie pozwolę ci spędzić tego
czasu samej. Poza tym mi też przyda się towarzystwo. -
Odparł z promiennym uśmiechem na ustach.
-Czemu nie... - Odpowiedziałam niepewnie.
-Przyjdę po ciebie o drugiej. Bądź gotowa.
-Jasne, dziękuję za zaproszenie. - Odparłam.
Pożegnaliśmy się i każde poszło w swoją stronę. W czasie,
gdy ja próbowałam otworzyć drzwi wejściowe, Justin nagle
zatrzymał się w pół kroku, odwrócił w moją stronę i podszedł
bliżej.
-Prawie bym zapomniał. - Powiedział coraz bardziej
zmniejszając odległość między naszymi ustami, aż w końcu
złączył nasze wargi w słodkim pocałunku. Trwaliśmy tak
przez chwilę, aż w końcu się od siebie odsunęliśmy. Na mojej
twarzy na pewno wyczytać można było zawód.
-Do zobaczenia, [T.I]. - Powiedział Justin po czym zniknął w
otchłani nocy, a jedynym dowodem na to, że tu był, były
odciski jego stóp na śniegu.
Mimo niezbyt udanego początku, to chyba będą najlepsze
święta w moim życiu.
wełnianym kocem z kubkiem ciepłego kakała w ręku. Można
by pomyśleć, że wyglądałam przez okno podziwiając
spadające - mimo wczesnej pory z czarnego już nieba, małe,
białe śnieżynki pokrywające wszystko w okół, nadając okolicy
magiczny wygląd. Tak to pewnie wyglądało z boku. Nic w
tym
dziwnego. Skąd przypadkowa osoba może wiedzieć co siedzi
mi w głowie? Skąd może wiedzieć, że nie wyglądam przez
okno, tylko skupiam wzrok na miejscu pod parapetem, myśląc
o tym, że tam powinna stać choinka? No właśnie, nie może.
A dlaczego? Bo i tak jej tu nie ma. Nie ma tu nikogo. Jestem
sama. Całkowicie sama. W Święta. Nic dodać, nic ująć.
Jeszcze rok temu cieszyłabym się, że jest Wigilia. Ale dziś...
Z czego się tu cieszyć? Wprowadziłam się do Kanady
niedawno, bez rodziców. Na ogół ten fakt mnie cieszył, ale w
czasie świąt - kiedy cała rodzina powinna być razem -
zaczynałam za nimi tęsknić. W tym roku nie kupiłam nikomu
prezentu. Nikt też nie kupił prezentu mi. I tak nie miałabym
go gdzie położyć, przecież nie mam nawet choinki. Studia są
za drogie, żebym wydawała pieniądze na takie bzdety - a
jednak, chciałabym to robić.
Wszystkie te myśli wcale nie sprawiły, że poczułam się lepiej.
Przyniosły wręcz odwrotny skutek. Poczułam się jeszcze
bardziej przybita i samotna niż przed chwilą. Wszyscy moi
znajomi spędzali ten czas z bliskimi, a ja siedziałam sama na
cholernie niewygodnym fotelu, który był tu już, gdy się
wprowadziłam i wpatrywałam się tępo w pusty już kubek po
herbacie.
Pomyślałam, ze poczułabym się lepiej wśród ludzi.
Potrzebowałam towarzystwa - jakiegokolwiek. Nie było
jeszcze tak późno. Może ktoś robi ostatnie świąteczne zakupy
- zabrakło mu mąki, albo zapomniał kupić prezent? Taką
miałam nadzieję. Ta cisza w moim domu zaczęła mnie
przytłaczać.
Odstawiłam kubek na stół i rzuciłam koc na fotel. Szurając
po podłodze ciepłymi skarpetami dostałam się na przedpokój,
gdzie stała wielka, drewniana szafa, służąca mi za
przechowalnię wszystkich ubrań, jakie nie mieściły mi się do
szuflad w komodzie. Stając na palcach, by dosięgnąć
wieszaków, wyjęłam z niej moje ulubione, czarne rurki i stary,
wełniany sweter, który kupiłam jakieś cztery lata temu, lecz
sentyment nie pozwalał mi go wyrzucić.
Założyłam na siebie wybrane ubrania oraz beżowy płaszcz,
biały komin i rękawiczki do kompletu. Gotowa do wyjścia,
zapięłam do końca suwak brązowych kozaków i wyszłam z
mieszkania. Przekręcając klucz w zamku zastanawiałam się
co ja właściwie robię. Czyżbym wychodziła na dwór, mimo
dziesięcio stopniowego mrozu, bo czuję się cholernie
samotna? Wersja, że idę na spacer bardziej przypadła mi do
gustu.
Lodowaty powiew wiatru, musnął moje policzki i rozwiał
długie, kasztanowe włosy we wszystkie strony, gdy
otworzyłam drzwi klatki. Zaczęłam żałować, że nie wzięłam
czapki. Stałam chwilę zastanawiając się, gdzie właściwie idę,
lecz po dwóch minutach poddałam się i zaczęłam iść przed
siebie.
Wszystkie kamienice i sklepy odziane były świątecznymi
ozdobami. Poczułam się dziwnie, miałam ochotę
zwymiotować. To co przed chwilą sprawiało, że byłam
niepocieszona, teraz napawało mnie gniewem. Dlaczego
wszyscy mogą siedzieć w swoim ślicznych, przytulnych
domach, wpieprzać Wigilijną kolację i cieszyć się swoim
towarzystwem, a ja nie? To niesprawiedliwe. Byłam wściekła.
Kątem oka dostrzegłam faceta w przebraniu Świętego
Mikołaja i dwie sporo niższe od niego kobiety przebrane za
elfy. Wrzeszczeli coś w stylu "Christmas time, Christmas
time". Tego było już za wiele. Zebrałam trochę śniegu z
maski stojącego obok mnie samochodu i uformowałam kilka
śnieżek. Podeszłam bliżej przebierańców i rzucając śnieżne
kule, jedna po drugiej, w ich stronę dokończyłam wierszyk
słowami:
-Christmas time, I hope you all will die. -Dziadek i jego dwie
zdziry nie kryły oburzenia, ale mnie nie specjalnie to obeszło.
Nagle poczułam, że coś uderzyło mnie w plecy. Gdy
odwróciłam się, by sprawdzić co to było, w odległości około
czterech metrów dostrzegłam średniego wzrostu chłopaka,
trzymającego z dłoni śnieżną kulę. Gdy zauważył, że mu się
przyglądam, podszedł bliżej.
-A to za co? - Spytałam.
-Nie ładnie, nie ładnie... - Powiedział, ignorując moje pytanie,
jednocześnie, teatralnie kręcąc głową.
-A kim ty jesteś, żeby to oceniać? - Odparłam cynicznie,
unosząc jedną brew do góry.
-Mam na imię Justin. - Odpowiedział, a ja zachodziłam w
głowę, kto odpowiada w ten sposób na takie pytania.
-Ja [T.I], ale to niczego nie zmienia. Nie znasz mnie. -
Rzuciłam, odwracając się na pięcie.
-Cóż, [T.I], mi się wydaje, że znam. Ty chyba też zostałaś na
Święta sama... - Słowa te sprawiły, że na chwilę
przystanąwszy w miejscu, odwróciłam się ostrożnie.
-Jak to "też"? - Spytałam, bo to, że mieszka daleko od
rodziny, wydało się oczywiste, ale jakoś nie umiałam
wyobrazić sobie, że nie ma dziewczyny. Chłopak, mniej więcej
w moim wieku, całkiem przystojny, ubrany w ciuchy z
najlepszych butików - dziwne, że nie odpędza się od
dziewczyn kijem.
- Ja spóźniłem się na ostatni lot do mojego miasta,
natomiast ulice są tak zaśnieżone, że nie sposób tam
dojechać. I skończyło się tak, że zamiast otwierać prezenty,
spaceruję sam po ulicy i zwierzam się nieznajomej
dziewczynie, grożącej śmiercią Świętemu Mikołajowi. -
Odpowiedział jakby była to najoczywistsza rzecz pod
Słońcem.
-Ze mną jest mniej więcej tak samo. - Odparłam krótko, nie
mając nic więcej do powiedzenia.
-W takim razie spędźmy te święta razem. - Nie ukrywam, że
ta propozycja mnie zszokowała.
-Przecież sam powiedziałeś - nawet się nie znamy.
-W takim razie czas najwyższy się poznać. - Powiedział,
posyłając mi promienny uśmiech. Sama nie wiem, kiedy go
odwzajemniłam.
Gdy poprawiał szalik w granatowo-zielone paski, mogłam
dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. To, że był przystojny
zauważyłam już wcześniej, ale teraz wydał mi się jakiś taki
znajomy. Jakbym go już gdzieś kiedyś widziała.
-A czy my przypadkiem już się nie znamy? Skądś cię kojarzę.
- Rzuciłam.
-Ja cię nie znam, ale bardzo możliwe, że ty znasz mnie.
Nazywam się Justin Bieber może znasz. - To by wyjaśniało
jego strój i nienaganna fryzurę. - Ale nie mówmy teraz o tym,
to nie jest ważne. - Dodał szybko.
-Dobrze. Ja nazywam się [T.I] [T.N], nie śpiewam na
koncertach , ale za to pod prysznicem. Mam zadatki na
wielką karierę. - Powiedziałam po czym obydwoje
wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Młoda damo! Ty w beżowym płaszczu! - Usłyszeliśmy niski,
męski głos. Najwidoczniej Mikołaj trochę się wściekł. Zmierzał
w naszą stronę, parząc na mnie z ukosa.
-Uciekaj! - Krzyknęłam do Justina, łapiąc go za rękę.
Biegliśmy tak kilka przecznic, aż zabrakło nam tchu.
Uwolniłam jego dłoń i odgarnęłam włosy z twarzy. On
oczywiście nie musiał tego robić - wyglądał idealnie.
-Widziałaś jego minę? Wyglądał jakby chciał się zabić. -
Zaśmiał się Justin.
-W tym roku mogę liczyć tylko na rózgę. - Odparłam.
Spacerowaliśmy po białych ulicach rozmawiając na wszystkie
możliwe tematy. Przychodziło nam to bardzo łatwo, Louis
okazał się być bardzo towarzyski i zabawny. Po co drugim
wypowiedzianym przez niego zdaniu śmiałam się tak bardzo,
że zaczął mnie boleć brzuch.
Nawet nie zauważyliśmy kiedy ulice zupełnie opustoszały, a
większość latarni została wyłączona. Nim się spostrzegliśmy
dochodziła już dziewiąta. Najwidoczniej w miłym
towarzystwie czas płynie szybciej.
-Chyba muszę już wracać. Zaprosiłabym cię do siebie, ale nie
mam nawet dwóch foteli, a moja lodówka świeci pustkami. -
Powiedziałam smutnym głosem.
-Nie szkodzi. I tak mam zamiar odprowadzić cię pod same
drzwi. - Odpowiedział, obdarzywszy mnie czułym uśmiechem.
Gdy dotarliśmy do mojej kamienicy, zanim wyjęłam klucze z
kieszeni odwróciłam się twarzą do Louisa i patrząc mu w
oczy powiedziałam:
-Dziękuję.
-Nie pozwoliłbym ci wracać samej po ciemku, bo wiesz to
jest taka sobie dzielnica i... - Zaczął mówić, ale ja mu
przerwałam.
-Nie tylko za odprowadzenie. Za pokazanie mi, że Święta bez
rodziny to nie koniec świata, za dotrzymanie mi towarzystwa
i w ogóle za wszystko.
-Ja również dziękuję. - Odpowiedział, a po jego minie,
widziałam, że moje słowa sprawiły, mu przyjemność. - To
widzimy się jutro u mnie. - Dodał nagle.
-Jak to u ciebie? - Zdziwiłam się.
-Jutro jest Boże Narodzenie. Nie pozwolę ci spędzić tego
czasu samej. Poza tym mi też przyda się towarzystwo. -
Odparł z promiennym uśmiechem na ustach.
-Czemu nie... - Odpowiedziałam niepewnie.
-Przyjdę po ciebie o drugiej. Bądź gotowa.
-Jasne, dziękuję za zaproszenie. - Odparłam.
Pożegnaliśmy się i każde poszło w swoją stronę. W czasie,
gdy ja próbowałam otworzyć drzwi wejściowe, Justin nagle
zatrzymał się w pół kroku, odwrócił w moją stronę i podszedł
bliżej.
-Prawie bym zapomniał. - Powiedział coraz bardziej
zmniejszając odległość między naszymi ustami, aż w końcu
złączył nasze wargi w słodkim pocałunku. Trwaliśmy tak
przez chwilę, aż w końcu się od siebie odsunęliśmy. Na mojej
twarzy na pewno wyczytać można było zawód.
-Do zobaczenia, [T.I]. - Powiedział Justin po czym zniknął w
otchłani nocy, a jedynym dowodem na to, że tu był, były
odciski jego stóp na śniegu.
Mimo niezbyt udanego początku, to chyba będą najlepsze
święta w moim życiu.
sobota, 10 sierpnia 2013
Imagin pierwszy~ Justin Bieber (+18)
Przewróciłam się na lewy bok z nadzieją, że wciąż jeszcze śpię.
Uchyliłam lekko oczy i blask letniego, porannego słońca uderzył mnie
prosto w twarz. "No super." bąknęłam i spojrzałam na telefon, który
niespełna minutę temu mnie obudził. -Oby to było coś ważnego, bo
inaczej, kimkolwiek jesteś, zabiję cię- dodałam i spojrzałam na
wyświetlacz. Pokazała się nowa interakcja na twitterze, więc szybko tam
weszłam.
To co ujrzałam automatycznie wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy.
"Chwila chwila.... NIE MA JESZCZE NAWET 6 RANO!" krzyknęłam i włożyłam głowę pod poduszkę, by ponownie, choć na dwie godziny odlecieć z powrotem w krainę snów.
***
*CLANG! CLANG! CLANG!* ponownie otworzyłam oczy i przyłożyłam nachalnie dzwoniącą słuchawkę do ucha. -No cześć najpiękniejsza ma gwiazdeczko!- powitał mnie podekscytowanym, ponętnym głosem słodki Justin. -Mam nadzieję, że już jesteś prawie gotowa- dodał po chwili równie
podekscytowanym tonem. "Cholera!" krzyknęłaś w myśli i wyskoczyłaś z łóżka niczym torpeda. -Ja... eee... Muszę kończyć- odpowiedziałam i rzuciłam telefon na łóżko. Spojrzałam na zegarek. 13:30. -CUDOWNIE, MAM NIECAŁE DWIE I PÓŁ GODZINY!- wykrzyknęłam na całe gardło i pobiegłam na dół.
Z Justinem znaliśmy się już bardzo długo, ale jesteśmy ze sobą dopiero od trzech miesięcy. Dziś będzie taka uroczysta kolacja, oficjalnie poznam jego rodziców.
-Do czego dwie godziny?- spytała mnie smażąca naleśniki mama, gdy wchodziłam do kuchni. -Dzisiaj mam kolację z rodzicami Jussa mamo!- krzyknęłam panicznym głosem. -Spokojnie, nie denerwuj się, wszystko pójdzie cudownie.- odpowiedziała jak zwykle opanowana mama. -Byłoby cudownie. Tak, świetnie, gdyby nie jeden, malutki szczególik. MAM NIECAŁE DWIE I PÓŁ GODZINY, A WYGLĄDAM JAK ZOMBIE!- wykrzyczałam i z kawałkiem naleśnika pobiegłam na górę pod prysznic. Kąpałam się około 30min., więc nie było zbyt źle z czasem. -Niech to szlag!- znów krzyknęłam widząc moje nogi, które wyglądały jak orangutany.
Pobiegłam do pokoju siostry i bez pukania do niego wparowałam. Na swoim łóżku leżała ona, a na niej leżał jej chłopak. Natychmiast się podnieśli, a siostra zaczęła na mnie krzyczeć. Nawet nie miałam czasu myśleć o tym, co oni tam robią, a tym bardziej z nerwów tego nie kontaktowałam. Wybiegłam z depilatorem w ręku i poszłam do łazienki. Przez następne 20min. goliłam nogi i z moim czasem zaczęło robić się nieciekawie. Po skończonej robocie rzuciłam maszynę w kąt i nerwowo otworzyłam drzwi szafy. To co ujrzałam mnie przeraziło. Setki ubrań, wszystkie porozrzucane, pogniecione, co niektóre brudne. -Justin, jesteś z największą bałaganiarą świata- pisnęłam i zabrałam się za wybieranie ubrań na dzisiejszy wieczór. "TO NIE. TO TEŻ NIE. I TO NIE. NIE. NIE. MOŻE TO? EEEE, NIE. O, TA JEST ŚWIETNA, SZKODA, ŻE POPLAMIONA.... A TA? HM, SUPER, JUŻ SIĘ W NIĄ NIE ZMIESZCZĘ. TO NIE. TO NIE. TO NIE. NIE. NIE. NIE." krzyczałam w rozpaczy na całe gardło. Już miałam zrezygnowana biec do mamy i pytać, co mam zrobić, gdy nagle, na samym końcu szafy ujrzałam mały wieszaczek. "TO TAK!" zawołałam triumfalnie, ponieważ przypomniałam sobie mój całkiem niedawny zakup. Cudowna, różowa sukienka. Per-fect.
Zadowolona szybko się w nią wcisnęłam i pobiegłam do łazienki. Zrobiłam naprawdę delikatny makijaż, bo zaledwie pomalowałam rzęsy maskarą i nałożyłam puder na policzki. Gdy myłam zęby usłyszałam dzwonek do drzwi. Przeklęłam w myślach i szykowałam się dalej. -Kochanie, Justin przyszedł!- krzyczał tato z dołu. Odpowiedziałam, że niedługo przyjdę i złapałam do ręki lokówkę. Swoje długie, brązowe włosy pokręciłam w delikatne loki. Jeszcze szybko spryskałam je lakierem i poszłam z powrotem do szafy po buty. Strasznie bałam się je założyć, miały wysoki obcas, ale z drugiej strony bardzo mi się podobały, a to zwyciężyło. W efekcie wyglądałam tak {zestaw}.
Spojrzałam na ręce i uniosłam głowę ku górze. "Dzięki Ci Boże, że mnie coś wczoraj natchnęło i pomalowałam te paznokcie" wyszeptałam. -Pospiesz się skarbie- powiedział twój tato. -Czekam- dodał zachrypniętym głosem Juss. -Już idę- odpowiedziałam cała w skowronkach. Wzięłam torebkę do ręki i poszłam na dół.
Zaczęłam schodzić po schodach, które odbijały dźwięki moich wysokich obcasów i obaj chłopcy spojrzeli w moim kierunku. Tato uśmiechnął się bardzo słodko, a zarazem triumfalnie, a Justin... Justina zatkało. Oblizał ponętnie wargę, przymrużył delikatnie oczy i zmierzył mnie wzrokiem. W środku gotowało się we mnie z dumy, ale oczywiście nie mogłam niczego okazać. -To ja już pójdę- odrzekł tato, ale żadne z nas nie zwróciło na to uwagi. -Witaj kochanie- Juss przyciągnął mnie do siebie, złapał w talii i na moich ustach złożył delikatny pocałunek na powitanie. Prawie zemdlałam, pachniał tak cudownie męsko, a z jego ust czuć było miętę, ale pomińmy to. -Musimy się spieszyć- odepchnęłam go lekko i wskazałam na zegarek. -Dzwoniłem przed szóstą rano, miałaś tyle godzin, musisz się szybciej szykować księżniczko- powiedział i zachichotał. Oczywiście zataiłam przed nim fakt, że wstałam 8 godzin po jego telefonie.
Oczywiście, jak na gentelmana przystało, otworzył mi drzwi do swojego pięknego lamborghini i szybko wsiadł z drugiej strony. Jak zwykle, nie byłoby wyjścia, gdyby nie cudowni i wspaniałomyślni paparazzi, którzy jak zwykle dali nam trochę od siebie odpocząć i pobyć razem, sami (sarkazm). -Znowu oni...- wyjęczałam. -Przepraszam skarbie, tak bardzo przepraszam...- odpowiedział mi z bólem w głosie, jego oczy lekko się przeszkliły. -Już dobrze, to ja przepraszam. Rozumiem wszystko, kocham cię.- powiedziałam i pogładziłam go po karku. -Trzymaj się.- odrzekł stanowczo i zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać Justin jechał już 140 na godzinę i wskazówka licznika wciąż pięła się do góry. Przywarło mnie do fotela i złapałam Juju za rękę. -Ufam ci- rzekłam i pocałowałam ją. W pare sekund zgubiliśmy wszystkich nachalnych fotoreporterów i po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w posiadłości Justina.
Ledwo co zdążyłam wysiąść z auta, gdybym nie szła za rękę z moim chłopakiem od razu zaliczyłabym upadek, mój siłacz złapał mnie w ostatnim momencie. -Ale ze mnie niezdara- szepnęłam zdenerwowana, a Justin tylko się śmiał. -Z czego się śmiejesz idioto!- krzyknęłam. -Wiesz co by było, jakbym się przewróciła?! Zniszczyłabym sukienkę! Jak ja bym wyglądała przed twoimi rodzicami!- dodałam, a ten głupek wciąż się śmiał. -No dobrze już dobrze, skoro się tak bardzo martwisz, to...- nie dokończył i szybko wziął mnie na ręce. -Puszczaj! Puszczaj! Jak twoi rodzice zobaczą mnie u ciebie na rękach, to ciekawe co sobie pomyślą! Puszczaj!- darłam się na cały głos. -Spokojnie, myślę, że ciekawe co bardziej pomyślą, jak usłyszą twoje krzyki, hahaha.- powiedział rozbawiony. No tak, to najgorsze, co mogłam sobie wyobrazić. Poddałam się więc i dałam nieść mojemu księciu.
***
-Mamo, tato, to {twoje imię}.- rzekł dumnie Justin.
-Dzień dobry, {twoje imię i nazwisko}, bardzo miło mi państwo poznać.
-Nam również jest niezmiernie miło, bardzo dużo o tobie słyszeliśmy. Jestem Pattie, a to Jeremy.- odpowiedziała uradowana kobieta. Pan Jeremy pocałował mnie w rękę na powitanie.
Już wiem skąd u Justina takie maniery. W tej chwili do przedpokoju wbiegła dwójka rozkrzyczanych dzieciaczków.
-A to właśnie Jazmyn i Jaxon, moje rodzeństwo- przedstawił mi dwójkę uśmiechnięty od ucha do ucha brunet. Dzieciaki chyba od razu mnie polubiły, dziewczynka przytuliła mnie mocno. "Uff, początek jest dobry" w głębi duszy odetchnęłam z ulgą.
***
-Psst. Psst- Justin delikatnie kopał mnie pod stołem. Spojrzałam na niego z pytającą miną, a on mi wsunął małą karteczkę do ręki. Otworzyłam ją tak, żeby nikt nie widział;
"Przeproś i odejdź teraz od stołu. Kieruj się w stronę drzwi, tych z których weszliśmy. Ja załatwię to z rodzicami."
Zrobiłam jak poprosił chłopak, wstałam grzecznie od stołu, przeprosiłam i odeszłam. Za około 3 minuty przybiegł do mnie Justin. -Co się dzieje?- Spytałam. -Chodź, przejdziemy się na spacer.- odrzekł i złapał mnie za rękę. Szliśmy chwilę w milczeniu, widziałam, że Justin jest poddenerwowany, więc ja również nic nie mówiłam. Poszliśmy do ogromnego ogrodu, lecz szliśmy dalej. Na tyle, że cały dom znikał na horyzoncie. W ciszy, jaka była wszędzie wokół słyszałam, jak mojemu ukochanemu szybko bije serce i jego oddech jest nierównomierny, przyspieszony. Zaczęłam się trochę bać, o co chodzi, ale nie robiłam nic, żeby go nie speszyć. Po kilkunastu minutach długiej ciszy dotarliśmy do małej altanki, w środku której było rozpalone ognisko, wokół którego leżał duży, ciepły koc. Juss wziął mnie za rękę, obkręcił i zaprosił na koc, wskazując na niego palcem.
Podeszłam i ułożyłam się wygodnie, a zarazem tak, by wyglądać jak najbardziej seksownie, zmierzyłam bruneta wzrokiem, przygryzłam wargę i poklepałam miejsce obok mnie zachęcając go, by do mnie dołączył.
-Dlaczego jesteś taki zdenerwowany? Przecież robiliśmy to już.- powiedziałam, chcąc zabrzmieć seksownie, i objęłam go w klatce piersiowej. -Ale dziś jest dla mnie bardzo wyjątkowym dniem- powiedział patrząc w ziemię.
-Wiem skarbie, dla mnie też. Ale równie wyjątkowym, jak i wspaniałym dniem. Cudownie byłoby go zakończyć w przyjemny sposób.- rzekłam ponętnie. Brunet obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami, w których zaczynał palić się ogień. Chłopak złapał mnie za nadgarstki, położył je za moją głowę i przytrzymał, bym nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżał na mnie i dominował, co mu się bardzo podobało i to widziałam. Zaczęłam się śmiać na samą myśl, że facetów cieszy coś takiego. Justin przerwał całowanie mnie w szyję i spojrzał pytająco, ale poprosiłam go tylko, by nie przestawał. Trafił w to miejsce, przez które nie myślę o niczym innym. Składał na mojej szyi delikatne pocałunki, a jego prawa ręka zaczęła zjeżdżać w dół mojego ciała. Ostrożnie podwinął sukienkę i delikatnie gładził mnie pomiędzy nogami. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się chwilą. Justin przerwał, uniósł mnie lekko i szybko ściągnął sukienkę, rzucając ją w kąt altanki. Wykorzystałam sytuację i to ja obróciłam go na plecy, po czym jego koszulka również wylądowała w kącie. Uśmiechnął się zawadiacko i złapał mnie za piersi. Bawił się nimi przez kilka minut, przez co ja znów leżałam na plecach. To zadziwiające, że w tak krótkim czasie nauczył się tak dobrze rozpinać stanik. Leżałam, a Juss zajmował się całym moim ciałem, od stóp do głów. Delikatnie masował mi stopy i całe ciało, obsypywał mnie pocałunkami, szeptał do ucha trochę czułe, a trochę zboczone słówka. Byłam w niebie, ale nie pozwoliłam mu na tak długą dominację, więc szybko usiadłam na nim okrakiem i ściągnęłam jego bokserki. Jego penis był już mocno twardy, więc wystarczyło kilka moich ruchów ręką i namiętnych pocałunków. Widziałam, że mój książę zamknął oczy i odchylił głowę, cichutko pojękując.
Uniosłam się i po prostu do niego przytuliłam, a wtedy on przywarł do moich warg. Jego pocałunek był ostry i namiętny, i tak bardzo seksowny. Złapał mnie za pośladki i delikatnie je klepnął. Wstał, a mnie położył na ławce altanki, powoli rozchylając moje nogi. -Spokojnie skarbie, będę dziś delikatny- wyszeptał i wszedł we mnie z leciutkim oporem. -Hihi, rozluźnij się księżniczko- powiedział rozbawiony; zauważył, że teraz to ja jestem poddenerwowana.
Ruchy Biebsa były płynne i powolne, robił wszystko, by nie sprawić mi bólu. Przechylił się bliżej mnie i bardzo lekko ugryzł mnie w wargę. W odpowiedzi usłyszał ciche jęczenie jego imienia, więc chyba mu się spodobało, ponieważ ponownie to uczynił. Jego płynne ruchy nabrały tempa, a oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Justin mruczał, co chwilę szepcąc moje imię. Poruszał biodrami w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył [...], doprowadzając mnie do szczytów rozkoszy. Wziął mnie na ręce i nie przestając uprawiania seksu położył się na kocu, więc teraz to ja byłam na górze. OMG! Dopiero wtedy zobaczyłam, jakie chłopak ma podrapane plecy. Nie mam pojęcia, kiedy to robiłam, nie panowałam nad sobą...
Juju poruszał biodrami szybciej i szybciej tak, że skakałam przez cały czas. Widziałam, jak na mnie spojrzał. Jak głodny tygrys. Widziałam, że mu wspaniale. Przymrużył oczy i wykrzywił się. Chwilę potem jego sperma zalała moje ciało.
Pocałowałam go w czoło i położyłam się obok niego, na jego bardzo szybko i mocno chodzącej klatce piersiowej. On po kilku minutach, gdy był już bardziej obecny uczynił to samo i przykrył nas oboje kocem.
Zasnęliśmy w swoich ramionach, a przez pół nocy Justin składał delikatne pocałunki na moim ciele.
To co ujrzałam automatycznie wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy.
"Chwila chwila.... NIE MA JESZCZE NAWET 6 RANO!" krzyknęłam i włożyłam głowę pod poduszkę, by ponownie, choć na dwie godziny odlecieć z powrotem w krainę snów.
***
*CLANG! CLANG! CLANG!* ponownie otworzyłam oczy i przyłożyłam nachalnie dzwoniącą słuchawkę do ucha. -No cześć najpiękniejsza ma gwiazdeczko!- powitał mnie podekscytowanym, ponętnym głosem słodki Justin. -Mam nadzieję, że już jesteś prawie gotowa- dodał po chwili równie
podekscytowanym tonem. "Cholera!" krzyknęłaś w myśli i wyskoczyłaś z łóżka niczym torpeda. -Ja... eee... Muszę kończyć- odpowiedziałam i rzuciłam telefon na łóżko. Spojrzałam na zegarek. 13:30. -CUDOWNIE, MAM NIECAŁE DWIE I PÓŁ GODZINY!- wykrzyknęłam na całe gardło i pobiegłam na dół.
Z Justinem znaliśmy się już bardzo długo, ale jesteśmy ze sobą dopiero od trzech miesięcy. Dziś będzie taka uroczysta kolacja, oficjalnie poznam jego rodziców.
-Do czego dwie godziny?- spytała mnie smażąca naleśniki mama, gdy wchodziłam do kuchni. -Dzisiaj mam kolację z rodzicami Jussa mamo!- krzyknęłam panicznym głosem. -Spokojnie, nie denerwuj się, wszystko pójdzie cudownie.- odpowiedziała jak zwykle opanowana mama. -Byłoby cudownie. Tak, świetnie, gdyby nie jeden, malutki szczególik. MAM NIECAŁE DWIE I PÓŁ GODZINY, A WYGLĄDAM JAK ZOMBIE!- wykrzyczałam i z kawałkiem naleśnika pobiegłam na górę pod prysznic. Kąpałam się około 30min., więc nie było zbyt źle z czasem. -Niech to szlag!- znów krzyknęłam widząc moje nogi, które wyglądały jak orangutany.
Pobiegłam do pokoju siostry i bez pukania do niego wparowałam. Na swoim łóżku leżała ona, a na niej leżał jej chłopak. Natychmiast się podnieśli, a siostra zaczęła na mnie krzyczeć. Nawet nie miałam czasu myśleć o tym, co oni tam robią, a tym bardziej z nerwów tego nie kontaktowałam. Wybiegłam z depilatorem w ręku i poszłam do łazienki. Przez następne 20min. goliłam nogi i z moim czasem zaczęło robić się nieciekawie. Po skończonej robocie rzuciłam maszynę w kąt i nerwowo otworzyłam drzwi szafy. To co ujrzałam mnie przeraziło. Setki ubrań, wszystkie porozrzucane, pogniecione, co niektóre brudne. -Justin, jesteś z największą bałaganiarą świata- pisnęłam i zabrałam się za wybieranie ubrań na dzisiejszy wieczór. "TO NIE. TO TEŻ NIE. I TO NIE. NIE. NIE. MOŻE TO? EEEE, NIE. O, TA JEST ŚWIETNA, SZKODA, ŻE POPLAMIONA.... A TA? HM, SUPER, JUŻ SIĘ W NIĄ NIE ZMIESZCZĘ. TO NIE. TO NIE. TO NIE. NIE. NIE. NIE." krzyczałam w rozpaczy na całe gardło. Już miałam zrezygnowana biec do mamy i pytać, co mam zrobić, gdy nagle, na samym końcu szafy ujrzałam mały wieszaczek. "TO TAK!" zawołałam triumfalnie, ponieważ przypomniałam sobie mój całkiem niedawny zakup. Cudowna, różowa sukienka. Per-fect.
Zadowolona szybko się w nią wcisnęłam i pobiegłam do łazienki. Zrobiłam naprawdę delikatny makijaż, bo zaledwie pomalowałam rzęsy maskarą i nałożyłam puder na policzki. Gdy myłam zęby usłyszałam dzwonek do drzwi. Przeklęłam w myślach i szykowałam się dalej. -Kochanie, Justin przyszedł!- krzyczał tato z dołu. Odpowiedziałam, że niedługo przyjdę i złapałam do ręki lokówkę. Swoje długie, brązowe włosy pokręciłam w delikatne loki. Jeszcze szybko spryskałam je lakierem i poszłam z powrotem do szafy po buty. Strasznie bałam się je założyć, miały wysoki obcas, ale z drugiej strony bardzo mi się podobały, a to zwyciężyło. W efekcie wyglądałam tak {zestaw}.
Spojrzałam na ręce i uniosłam głowę ku górze. "Dzięki Ci Boże, że mnie coś wczoraj natchnęło i pomalowałam te paznokcie" wyszeptałam. -Pospiesz się skarbie- powiedział twój tato. -Czekam- dodał zachrypniętym głosem Juss. -Już idę- odpowiedziałam cała w skowronkach. Wzięłam torebkę do ręki i poszłam na dół.
Zaczęłam schodzić po schodach, które odbijały dźwięki moich wysokich obcasów i obaj chłopcy spojrzeli w moim kierunku. Tato uśmiechnął się bardzo słodko, a zarazem triumfalnie, a Justin... Justina zatkało. Oblizał ponętnie wargę, przymrużył delikatnie oczy i zmierzył mnie wzrokiem. W środku gotowało się we mnie z dumy, ale oczywiście nie mogłam niczego okazać. -To ja już pójdę- odrzekł tato, ale żadne z nas nie zwróciło na to uwagi. -Witaj kochanie- Juss przyciągnął mnie do siebie, złapał w talii i na moich ustach złożył delikatny pocałunek na powitanie. Prawie zemdlałam, pachniał tak cudownie męsko, a z jego ust czuć było miętę, ale pomińmy to. -Musimy się spieszyć- odepchnęłam go lekko i wskazałam na zegarek. -Dzwoniłem przed szóstą rano, miałaś tyle godzin, musisz się szybciej szykować księżniczko- powiedział i zachichotał. Oczywiście zataiłam przed nim fakt, że wstałam 8 godzin po jego telefonie.
Oczywiście, jak na gentelmana przystało, otworzył mi drzwi do swojego pięknego lamborghini i szybko wsiadł z drugiej strony. Jak zwykle, nie byłoby wyjścia, gdyby nie cudowni i wspaniałomyślni paparazzi, którzy jak zwykle dali nam trochę od siebie odpocząć i pobyć razem, sami (sarkazm). -Znowu oni...- wyjęczałam. -Przepraszam skarbie, tak bardzo przepraszam...- odpowiedział mi z bólem w głosie, jego oczy lekko się przeszkliły. -Już dobrze, to ja przepraszam. Rozumiem wszystko, kocham cię.- powiedziałam i pogładziłam go po karku. -Trzymaj się.- odrzekł stanowczo i zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać Justin jechał już 140 na godzinę i wskazówka licznika wciąż pięła się do góry. Przywarło mnie do fotela i złapałam Juju za rękę. -Ufam ci- rzekłam i pocałowałam ją. W pare sekund zgubiliśmy wszystkich nachalnych fotoreporterów i po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w posiadłości Justina.
Ledwo co zdążyłam wysiąść z auta, gdybym nie szła za rękę z moim chłopakiem od razu zaliczyłabym upadek, mój siłacz złapał mnie w ostatnim momencie. -Ale ze mnie niezdara- szepnęłam zdenerwowana, a Justin tylko się śmiał. -Z czego się śmiejesz idioto!- krzyknęłam. -Wiesz co by było, jakbym się przewróciła?! Zniszczyłabym sukienkę! Jak ja bym wyglądała przed twoimi rodzicami!- dodałam, a ten głupek wciąż się śmiał. -No dobrze już dobrze, skoro się tak bardzo martwisz, to...- nie dokończył i szybko wziął mnie na ręce. -Puszczaj! Puszczaj! Jak twoi rodzice zobaczą mnie u ciebie na rękach, to ciekawe co sobie pomyślą! Puszczaj!- darłam się na cały głos. -Spokojnie, myślę, że ciekawe co bardziej pomyślą, jak usłyszą twoje krzyki, hahaha.- powiedział rozbawiony. No tak, to najgorsze, co mogłam sobie wyobrazić. Poddałam się więc i dałam nieść mojemu księciu.
***
-Mamo, tato, to {twoje imię}.- rzekł dumnie Justin.
-Dzień dobry, {twoje imię i nazwisko}, bardzo miło mi państwo poznać.
-Nam również jest niezmiernie miło, bardzo dużo o tobie słyszeliśmy. Jestem Pattie, a to Jeremy.- odpowiedziała uradowana kobieta. Pan Jeremy pocałował mnie w rękę na powitanie.
Już wiem skąd u Justina takie maniery. W tej chwili do przedpokoju wbiegła dwójka rozkrzyczanych dzieciaczków.
-A to właśnie Jazmyn i Jaxon, moje rodzeństwo- przedstawił mi dwójkę uśmiechnięty od ucha do ucha brunet. Dzieciaki chyba od razu mnie polubiły, dziewczynka przytuliła mnie mocno. "Uff, początek jest dobry" w głębi duszy odetchnęłam z ulgą.
***
-Psst. Psst- Justin delikatnie kopał mnie pod stołem. Spojrzałam na niego z pytającą miną, a on mi wsunął małą karteczkę do ręki. Otworzyłam ją tak, żeby nikt nie widział;
"Przeproś i odejdź teraz od stołu. Kieruj się w stronę drzwi, tych z których weszliśmy. Ja załatwię to z rodzicami."
Zrobiłam jak poprosił chłopak, wstałam grzecznie od stołu, przeprosiłam i odeszłam. Za około 3 minuty przybiegł do mnie Justin. -Co się dzieje?- Spytałam. -Chodź, przejdziemy się na spacer.- odrzekł i złapał mnie za rękę. Szliśmy chwilę w milczeniu, widziałam, że Justin jest poddenerwowany, więc ja również nic nie mówiłam. Poszliśmy do ogromnego ogrodu, lecz szliśmy dalej. Na tyle, że cały dom znikał na horyzoncie. W ciszy, jaka była wszędzie wokół słyszałam, jak mojemu ukochanemu szybko bije serce i jego oddech jest nierównomierny, przyspieszony. Zaczęłam się trochę bać, o co chodzi, ale nie robiłam nic, żeby go nie speszyć. Po kilkunastu minutach długiej ciszy dotarliśmy do małej altanki, w środku której było rozpalone ognisko, wokół którego leżał duży, ciepły koc. Juss wziął mnie za rękę, obkręcił i zaprosił na koc, wskazując na niego palcem.
Podeszłam i ułożyłam się wygodnie, a zarazem tak, by wyglądać jak najbardziej seksownie, zmierzyłam bruneta wzrokiem, przygryzłam wargę i poklepałam miejsce obok mnie zachęcając go, by do mnie dołączył.
-Dlaczego jesteś taki zdenerwowany? Przecież robiliśmy to już.- powiedziałam, chcąc zabrzmieć seksownie, i objęłam go w klatce piersiowej. -Ale dziś jest dla mnie bardzo wyjątkowym dniem- powiedział patrząc w ziemię.
-Wiem skarbie, dla mnie też. Ale równie wyjątkowym, jak i wspaniałym dniem. Cudownie byłoby go zakończyć w przyjemny sposób.- rzekłam ponętnie. Brunet obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami, w których zaczynał palić się ogień. Chłopak złapał mnie za nadgarstki, położył je za moją głowę i przytrzymał, bym nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżał na mnie i dominował, co mu się bardzo podobało i to widziałam. Zaczęłam się śmiać na samą myśl, że facetów cieszy coś takiego. Justin przerwał całowanie mnie w szyję i spojrzał pytająco, ale poprosiłam go tylko, by nie przestawał. Trafił w to miejsce, przez które nie myślę o niczym innym. Składał na mojej szyi delikatne pocałunki, a jego prawa ręka zaczęła zjeżdżać w dół mojego ciała. Ostrożnie podwinął sukienkę i delikatnie gładził mnie pomiędzy nogami. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się chwilą. Justin przerwał, uniósł mnie lekko i szybko ściągnął sukienkę, rzucając ją w kąt altanki. Wykorzystałam sytuację i to ja obróciłam go na plecy, po czym jego koszulka również wylądowała w kącie. Uśmiechnął się zawadiacko i złapał mnie za piersi. Bawił się nimi przez kilka minut, przez co ja znów leżałam na plecach. To zadziwiające, że w tak krótkim czasie nauczył się tak dobrze rozpinać stanik. Leżałam, a Juss zajmował się całym moim ciałem, od stóp do głów. Delikatnie masował mi stopy i całe ciało, obsypywał mnie pocałunkami, szeptał do ucha trochę czułe, a trochę zboczone słówka. Byłam w niebie, ale nie pozwoliłam mu na tak długą dominację, więc szybko usiadłam na nim okrakiem i ściągnęłam jego bokserki. Jego penis był już mocno twardy, więc wystarczyło kilka moich ruchów ręką i namiętnych pocałunków. Widziałam, że mój książę zamknął oczy i odchylił głowę, cichutko pojękując.
Uniosłam się i po prostu do niego przytuliłam, a wtedy on przywarł do moich warg. Jego pocałunek był ostry i namiętny, i tak bardzo seksowny. Złapał mnie za pośladki i delikatnie je klepnął. Wstał, a mnie położył na ławce altanki, powoli rozchylając moje nogi. -Spokojnie skarbie, będę dziś delikatny- wyszeptał i wszedł we mnie z leciutkim oporem. -Hihi, rozluźnij się księżniczko- powiedział rozbawiony; zauważył, że teraz to ja jestem poddenerwowana.
Ruchy Biebsa były płynne i powolne, robił wszystko, by nie sprawić mi bólu. Przechylił się bliżej mnie i bardzo lekko ugryzł mnie w wargę. W odpowiedzi usłyszał ciche jęczenie jego imienia, więc chyba mu się spodobało, ponieważ ponownie to uczynił. Jego płynne ruchy nabrały tempa, a oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Justin mruczał, co chwilę szepcąc moje imię. Poruszał biodrami w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył [...], doprowadzając mnie do szczytów rozkoszy. Wziął mnie na ręce i nie przestając uprawiania seksu położył się na kocu, więc teraz to ja byłam na górze. OMG! Dopiero wtedy zobaczyłam, jakie chłopak ma podrapane plecy. Nie mam pojęcia, kiedy to robiłam, nie panowałam nad sobą...
Juju poruszał biodrami szybciej i szybciej tak, że skakałam przez cały czas. Widziałam, jak na mnie spojrzał. Jak głodny tygrys. Widziałam, że mu wspaniale. Przymrużył oczy i wykrzywił się. Chwilę potem jego sperma zalała moje ciało.
Pocałowałam go w czoło i położyłam się obok niego, na jego bardzo szybko i mocno chodzącej klatce piersiowej. On po kilku minutach, gdy był już bardziej obecny uczynił to samo i przykrył nas oboje kocem.
Zasnęliśmy w swoich ramionach, a przez pół nocy Justin składał delikatne pocałunki na moim ciele.
Subskrybuj:
Posty (Atom)